Powered By Blogger

wtorek, 8 grudnia 2009

tynk

Tynk coś odpada. A może nie? Skrob, skrob, srobuskrob. Jednak owszem, odpada. Tynk coś odpada. Niedobrze. Czy to coś więcej znaczy? Siateczka pomarszczonych rys, pęknięć, popęknięć, tu farba poszła poszukać gwarancji, tu zostało wspomnienie przygniecionego zeszytem komara. Tak, tak, jeszcze widocznie widzę widocznie dostrzegam widocznie widocznie tak jest a nie inaczej - widnieje pod warstwą tynk. Akrylowy, silikatowy... chwilę.... trach bach - kserowany odbijany podręcznik na kolana, siup siup - tak kartki szeleszczą, obijają o opuszki i lecą dalej, bo nie są potrzebne... o, jest. Tynk akrylowy. Odporny na ścieranie. Na zmywanie, na pocieranie, na drapanie. Czyli że jak? Na słońce i na deszcz. Do tańca i do różańca. Przychodzi mi na myśl jeszcze parę określeń, ale nieodpowiednich tutaj, także z miejsca wykreślonych. Tak więc akrylowy... czyli że jak? Usuwanie cienkiej warstwy tynku akrylowego niewskazana. Hm, niewskazana. To ciekawe, zapiszę, zanotuję tu na serwetce sobie. Mówią: niewskazana. Nie poleca się usuwanie... drap drap, a jednak odpada cholerstwo. Odpada jak nic, po Wojtka trzeba będzie dzwonić. Nie po Wojtka? Po mamę? Jak temu zaradzić? Odpada... jak to możliwe, wyobrażalne dla ludzkiego umysłowego orzeszka, jaki nam wszystkim przypadł, bez obrazy. I jakiego mało używamy, bez obrazy. Ale nie trzeba go wcale zauważać, bez obrazy. A co się tyczy obrazy, to dodam, że obrazowo biją się te dwie odwieczne obraźliwe siostry rozum i serce. Nowego lądu nie odkryłam, statuetki strusim piórem polerowanej nie dostanę. Cóż, trzeba będzie dolać herbaty i to znieść, podnieść, ponosić na barkach. Tak wiec skoro mówiłam o tynkach i ewentualnych telefonach bezpieczeństwa...nie, nie, dzwonić nie trzeba. Tak to jest, gdy wchodzi się z prostej ulicznej kałuży w małe bajoro przybrzeżne. Niedobrze tak bywa. Niedobrze, ale jak dobrze prawić banały, kręcić na palcach i układać, kleją się do pióra jak lukier do swetra. Kto zna, ten wie.
Tak więc ten tynk... no cóż, okłamali mnie. Biedną blondyneczkę z kokardką u grzywki. Wyobrażalną, łapiecie mnie. Jak nie łapiecie, to nie łapcie, ręce przy sobie, pośladki ocalone.
Zastanawiam się więc nadal, powstrzymując się od dalszego drapania, skrobania, wwiercania się (no może wzrokiem, gdy oko poleci), tak więc zastanawiam się jak mnie nabrano. Miał być nieścieralny. Niezdrapywalny, na burzę i różę (dodane wyłącznie dla rymu, bawię się), a gwarancję straciłam. Straciłam? A można coś stracić, nie mając uprzednio lub nigdy lub jakkolwiek? Poszukam w podziemnych bibliotekach wilgotnych parą studenckich szeptów, może tam mają prostym językiem wyłożoną naturę tynków. Na razie pozostanie to moją i waszą tajemnicą. Być może, bardzo być może... bardzo tak, że zostałam wbajerzona. Podkręcona jak baseballowa piłka, skórzana i spocona raz jeszcze. Przepraszam... co mówiłeś?
Oczywiście, można kupić szpachlę, ten trójkątny metal z rąsią. Zalepić, ciach ciach, na wschód i na zachód, płynnie jak płyn tylko może być ruchem. Załatwione. Tak więc jak... sądzicie, że nie zalepiałam?
Zalepiałam. Co zrobić. Tynk odpada.

Brak komentarzy: