Powered By Blogger

sobota, 31 stycznia 2009

proza zycia szkolnego, czyli schemat szczegol --> ogol

7.oo rano. Lekcja. Hebel niebianski. Dumna z siebie pokazuje panu doktorowi Victorowi Paz moja prace domowa z 'rozwoju ludzkiego i odzywiania'. Temat: porod i jego etapy. Poswiecilam wczoraj troche czasu, wklepalam w Google, hiszpanskojezyczna Wikipedia okazala sie wystarczajacym zrodlem. Nie przepisalam calej strony jak kolezanki, tylko takei tam notatki, punkciki, strzaleczki, wiadomo. Jasno, krotko, porod w zeszycie odbyl sie poprawnie i gotowe. Tak wiec podaje zeszyt do podpisania (przypomina mi sie podstawowka), a doktorek: 'Widze, ze znalazlas czas.'. Ja usmiechneita, radosna jeszcze z powodu czegos rzeskiego co wyczulam w powietrzu rano, mowie, ze owszem, znalazlam. Pan Paz (hiszp. paz - pokoj) wcale niepokojowo: ' Znalazlas czas, zeby przepisac z rana od kogos.'. Odwrocil sie i sprawdzal dalej. Zostalam w lawce taka lekko wryta, wbijajac mu lodowaty wzrok w plecy. Ze nie zrobil sie z niego Hortex na miejscu, szczerze do tej pory sie dziwie. Juz prawie zapomnialam, ze tak potrafie patrzec. Widocznie nie mozna wychodzic z wprawy. Poczulam sie zwyczajnie maluska, 'upupiona' jak w 'Ferdydurke'. Smiesznie, niedorzecznie glupia. Jak rzadko. Nie lubie. Sadza, ze jestem malo inteligentna daltego, ze nie poswiecam uwagi medycynie. Blyszcze na etymologiach grekolacinskich, literaturze i francuskim. Czyli wszystkim, co traca o humanizm. Ale co z tego, skoro tu licza sie komorki, plody i blastocydy? Nie chodzi o to, zeby mnie specjalnei traktowali, ale wymagam szacunku dla innosci. Moja sprawa, ze wole pisac, rysowac, cykac zdjecia, nazywac nienarodzone dziecko dzidzia a nie embrionem czy produktem. Chcialabym zobaczyc tego doktorka deklamujacego Shakespeara (ok, kogokolwiek!). Dobrze, dosyc nerwowki. Moze zwyczajnie mam dosyc sluchania o czyms totalnie niezwiazanym z moim swiatem, dosyc czucia sie niedoceniana. Chce do szkoly. Powaznie! Normalnej, takiej w ktorej az czacha ci paruje, a nie tylko spedzasz czas.
Od malostki dzisiejszego, szczesliwie piatkowego poranka na zasadzie schematu szczegol --> ogol doszlam lancuszkiem neuronow do wewnetrznego buntu wobec tzw. zastanej rzeczywistosci. Znancie to? Rob swoje i pozwol robic to samo inne. Swieta Anielko, wyszlo gleboko.
Konczac, wypisze z siebie jedno uczucie wiecej. Zastanawiam sie kiedy, gdzie i jak to sie stalo, ze Hania nic doktorowi nie odpowiedziala. Zostala 'jak aniol smutku i archaniol gniewu' Sofoklesa, mrozac spojrzeniem jak balwan Arktos. Gdzie poszlo sobie to dziewcze, ktoro poklociloby sie lub chociaz goraco zaprotestowala tupiac nozka, zadajac szacunku i sprawiedliwosci? Czy to zmiana okolicznosci sprawila, ze wole milczec, przezuc w sobie, zlapac za dlugopis, wypluc na papier, czy zmeczenie (chwilowe...?) w walce ze swiatem. Czy to doroslosc wiedziec, kiedy sie zamknac, szczeniactwo - krzyczac pierwsza mysl w fali buntu? Probuje czasem rozmawiac z tutejszym ludem gleboko, zawile, smialo, fantazyjnie, saczyc do czyichs uszu moje morze chorych mysli, ale im wiecej sie zaglebiam - topie sie, nie znajdujac nikogo na lodce zrozumienia. A przeciez ludzie nie sa glupi. Spia mysla? Nie mysla? Przewaznie nie. A jesli juz mysla, to pewnie nie o tym dokad to zmierza, nie o ksiazkach, o slowach, waznosci rozkladania rzeczywistosci na czesci pierwsze, koniecznosci stawiania pytan. Wole trwac soba, bez 2 nog na ziemi. Po co mi nogi, skoro mam skrzydla, zeby latac?

Brak komentarzy: